Przygoda życia! Czyli kurs letni na uniwersytecie w Norwegii cz. I

To czego doświadczyłam w przeciągu ostatnich dwóch tygodni będzie ciężko zmieścić w jednym poście. Chcę opowiedzieć o wszystkim i wrzucić pełno zdjęć. Z mojego wyjazdu na kurs letni do Norwegii przewiduję trzy lub cztery posty. Mam nadzieję, że nie będzie to dla Was zbyt dużo lub zbyt przytłaczające. Zapraszam na serię z przygody mojego życia! 😃

Załapałam się na kurs letni w Norwegii, w mieście Kristiansand, na Uniwersytecie Agder. Trochę za sprawą uczelni, trochę dzięki własnemu zaangażowaniu w naukę języka. To, że się dostałam bardzo mnie ucieszyło. Dwa tygodnie nauki o kulturze, historii, sztuce i kraju na super nowoczesnym uniwersytecie w Norwegii.

Wśród 30 osób z różnych krajów było 8 Polaków z mojej uczelni. A poza tym zupełna mieszanka kulturowa: Włochy, Niemcy, Litwa, Bułgaria, Francja, Czechy, Ukraina, Holandia, Szwajcaria, Serbia, Rumunia, Rosja, a nawet Azerbejdżan! Wszyscy byli na podobnym poziomie językowym, więc dogadywaliśmy się świetnie. Jednocześnie jest to dla mnie zabawne, że dzieli nas tak wiele, a łączy nas norweski (bo to właśnie w tym języku rozmawialiśmy między sobą). Fajnie było się nawzajem od siebie uczyć.

Przed wyjazdem dostaliśmy plan zajęć, materiały i wskazówki. Na uczelnię chodziliśmy od poniedziałku do piątku na ok. 6 godzin dziennie. Zajęcia prowadzili norwescy wykładowcy, którzy byli bardzo mili i przekazali nam ogrom wiedzy. Popołudnia mieliśmy wolne, ale szybko organizowaliśmy sobie czas: wypady na miasto, wędrówki po lasach i górach, wypady poza miasto, wspólne posiadówki i integracja. Bardzo wesoło.

Bardzo się cieszę, że mój norweski jest na tyle dobry, że rozumiałam wszystkie wykłady, prowadzone przez norweskich profesorów. Znając język niczego się nie boję. Bez trudu radziłam sobie w środkach komunikacji, w mieście, z książkami i podczas dyskusji na skomplikowane tematy. Czasami łapę się na tym, że myślę po norwesku lub wstawiam norweskie słówka podczas rozmowy po polsku. Może wydawać się to śmieszne, ale jestem bardzo zaangażowana w naukę i chłonę wiedzę jak gąbka. 

DZIEŃ I - Przylot
Podróż z lotniska w Katowicach do Oslo Torp i stamtąd autobusem do Kristiansand zajęła nam 12 godzin. Z ponad 30-kilogramowymi walizkami zrobiłyśmy z dziewczynami spory dystans. Po dotarciu na miejsce i rozpakowaniu się, ruszyłyśmy na spotkanie zapoznawcze z opiekunem grupy. W grupie było 30 osób z różnych krajów. Jedliśmy pizzę i opowiadaliśmy o sobie nawzajem. Ten dzień był wyczerpujący, więc po powrocie do pokoi szybko poszliśmy spać. Mieszkaliśmy w akademiku. W mieszkaniu była współdzielona kuchnia i jadalnia oraz balkon. Każdy miał własny pokój i własną łazienkę (to było super).


A to ja, po pokonaniu kilku kilometrów pieszo z ponad 30-kilogramowym bagażem.
 Większość domów w Norwegii jest drewnianych. Drewniane są więc i akademiki.
Kuchnia i wspólna część jadalniana. 
Każde mieszkanie miało 4 pokoje, w każdym po dwa łóżka. Na szczęście każdy z nas miał cały pokój oraz łazienkę na wyłączność. W każdym pokoju znajdował się router. Sama złączyłam sobie te dwa łóżka i spałam na jednym wielkim.
Balkonik z widokiem na...skałki. Siedzieliśmy na nim pijąc kawę czy piwko.


DZIEŃ II - Pierwszy dzień na uczelni i zwiedzanie miasta
Drugi dzień rozpoczęliśmy zajęciami z norweskiej literatury klasycznej. Omawialiśmy Knuta Hamsuna. Oglądaliśmy również ekranizację powieści "Pan", dyskutowaliśmy. Po południu po obiedzie i krótkim odpoczynku wyruszyliśmy na miasto. Zwiedzaliśmy Kristiansand na nogach co pod koniec dnia dało wynik ponad 15 km. Jednak to miasto szybko rekompensuje ból nóg. Jest piękne. Połączenie nowoczesności ze starym miastem. Miasto leży na wybrzeżu więc zewsząd otacza je woda, a przy tym plaże miejskie. Odwiedziliśmy stare miasto (Kvadraturen), gdzie jest katedra, mnóstwo kawiarenek, sklepów i ludzi. To jest zresztą główna część miasta, która tętni życiem.


Główne wejście na uczelnię. Universitetet i Agder. Przed gmachem śmieszna, opływowa rzeźba. Sami do końca nie wiedzieliśmy co to było. Macie jakieś pomysły?
 Wnętrze i wszystkie pomieszczenia, w tym sale, maksymalnie zmodernizowane i nowoczesne.
Wszystko świetnie dopracowane.
 Rzeźba wyjącego psa.
 Katedra w centrum Kristiansand. W miasteczku ciężko byłoby się zgubić, ale jeśli już, to czubek katedry można potraktować jako punkt odniesienia, ponieważ stoi ona na środku starego miasta (Kvadraturen)




Plaża miejska
 Nowoczesne osiedla po drugiej stronie Otry - rzeki płynącej przez Kristiansand


Połowa grupy

DZIEŃ III - Łażenie po lesie i kąpiel w jeziorze
Zajęcia na uczelni minęły szybko. Omawialiśmy "Et dukkehjem" Henryka Ibsena - ojca nowoczesnego teatru. Jeden z najważniejszych norweskich pisarzy (coś jak u nas Mickiewicz). Podyskutowaliśmy trochę o malarstwie, a zwieńczeniem zajęć był "mini-koncert" koleżanki ze Szwajcarii. Zagrała ona na skrzypcach norweską melodię, którą każdy słyszał, a nikt nie ma świadomości, że wywodzi się z Norwegii. To było piękne. Po zajęciach obiad, drzemka, a następnie wypad do lasu na wędrówkę. Chodziliśmy po lasach i górach przez ok.4 godziny. Międzyczasie kąpaliśmy się w jeziorze, które było o dziwo ciepłe. Widoki zapierały dech w piersiach. Coś niesamowitego. Następnie wyskrobaliśmy się grupą na punkt widokowy (Omvendte Bat), skąd rozpościera się widok na cały Kristiansand i okolice. Leżeliśmy tam na ciepłych jeszcze skałach, śmialiśmy się i czerpaliśmy promienie Słońca. Podczas drogi na szczyt po moim bucie przepełznął wąż! Gdyby nie wrzask koleżanki to wcale bym go nie zauważyła. Wąż jak wąż. Dobrze, że nie pająk, bo tych boję się bardziej. Warto wspomnieć, iż Słońce w Norwegii zachodzi dopiero ok. godziny 23. Dzień jest długi więc jest mnóstwo czasu na tego typu wypady. Norweska natura jest niesamowita, nieskazitelna i tak czysta! Nie tknięta ręką człowieka. Wystarczy wejść wgłąb lasu i po 5 minutach napotykamy górskie potoki, jeziora, skały, dzikie rośliny. Kristiansand nie jest regionem wysokogórskim, aczkolwiek jest tutaj sporo wzniesień i pagórków.


Widok ze szczytu "Den Omvendte Bat"
Nie byłabym sobą, gdybym nie chciała zajrzeć do środka tej jaskini. Na szczęście reszta odwiodła mnie od tego pomysłu na argument węży, które mogły się wylegiwać w środku.

DZIEŃ IV - Wycieczka, wieczór zapoznawczy i Kristiansand nocą
Dzień był wyjątkowo deszczowy. Pomimo tego, zabrali nas na wycieczkę do małego miasta leżącego ok. 30 km od Kristiansand - do Grimstad. W tym właśnie małym, portowym miasteczku przebywali swego czasu Ibsen i Hamsun. Wokół roznosił się zapach świeżo złowionych ryb, krabów i krewetek. To niezwykle urokliwe miasteczko, jak z obrazka. Białe drewniane domki, wąskie uliczki. Czułam się tam jak w parku miniatur. Wszystko jest drobne, delikatne, zadbane. Niczym z domku dla lalek (a tam przecież mieszkają ludzie). Pospacerowaliśmy po mieście, poszliśmy po "ścieżce Hamsuna". Gdyby nie deszcz byłoby idealnie. Przez tą pogodę ścieżka Hamsuna była dość niebezpieczna bo to ok 90% wspinaczki po kamieniach, które były wówczas śliskie. Nie byliśmy na to przygotowani, ale i tak było super. Nikomu nic się nie stało, wszyscy dobrze się bawili, a z góry...widok na miasteczko, port i fiordy. Było warto. Popołudnie spędziliśmy na drzemce i przygotowywaniu się do imprezy, którą wymyśliliśmy. Było nas 30 osób, z różnych krajów. Zorganizowaliśmy sobie w pokoju imprezkę, na którą każdy miał przyjść z jakimś przysmakiem ze swojej ojczyzny. Jako Polacy zaserwowaliśmy kabanosy, krówki i makowca (kolega piekł do 2 w nocy). Nie obyło się również bez polskiego alkoholu. I dobrze, bo rozluźnił atmosferę i każdemu rozwiązał się język. Z innych krajów spróbowałam m.in Rumuńskiego sera, słoniny, kiełbasy. Słonina to nie moje smaki, ale warto było spróbować. Kiedy wybiła północ, niektórzy udali się spać, a niektórym było mało zabawy. Wyruszliśmy w miasto i wylądowaliśmy w duńskim pubie na piwie. Niesamowite było dla mnie to zobaczyć, że Norwegowie jednak żyją i bawią się, zagadują z własnej woli. To jest coś czego za dnia i w środku tygodnia trudno jest doświadczyć. Kristiansand w sobotnią noc żyje! Po zamknięciu baru trafiliśmy do McDonalda, a stamtąd już prosto do domu (ok. 4 km na nogach). To była świetna noc pełna zabawy i na pewno szybko jej nie zapomnę!
 Kraby i krewetki prosto z wody


 Grimstad to takie typowe, małe norweskie miasteczko, które bardziej przypomina domek dla lalek niż miejsce gdzie normalnie mieszkają ludzie.
 "Ścieżka Hamsuna". Pogoda była okropna i dała nam w kość. Nieźle przemokliśmy, ale może dlatego tak szybko nie zapomnę tej nie łatwej, wbrew pozorom, dróżki, którą chadzał 80-letni Knut Hamsun. Miał chłop krzepę.
 Wśród potraw z całej Europy znalazły się m.in: polski makowiec, kabanosy i pasztet, rumuńskie wyroby mięsne w tym wędzona słonina, kiełbasa czy biały ser (w smaku jak polski bundz). Fajnie było tego wszystkiego popróbować.
 Na imprezce w naszym mieszkaniu była około połowa grupy czyli 15 osób. Wszyscy świetnie się bawiliśmy przy alkoholu, jedzeniu i łamańcach językowych. "Chrząszcz brzmi w trzcinie..." zmiótł konkurencję!
A tu już w Skagen - duńskim barze. Działo się, oj! Chodziliśmy tam z uwagi na duńskie ceny (które nie zabijały). Koszt jednego piwa to ok. 20zł.

DZIEŃ V - Odsypianie i piknik na klifach
Niedziela była całkowicie wolna od uczelni. Mieliśmy czas aby odespać poprzednią noc, spokojnie zjeść obiad i zaplanować popołudnie. Późnym popołudniem postanowiliśmy wybrać się na piknik na plażę. Pogoda była świetna. Słońce przypierało, wiała morska bryza. Nie trafiliśmy na piaszczystą plażę, a na coś jeszcze lepszego... Na klify i skały. Rozłożyliśmy koc, piliśmy gorącą kawę z termosu i jedliśmy wspomnianego już wcześniej makowca. Można było się nawet trochę poopalać. Widoki były niesamowite!
 
DZIEŃ VI - Bieganie po lesie i tanie warzywa
Poniedziałek 22.07 był bardzo deszczowy. Połowę dnia spędziliśmy na uczelni na nauce. Najpierw o polityce, następnie o sytuacji religijnej Norwegii. Po zajęciach, podczas panującej ulewy, wyskoczyliśmy szybko na miasto, w celu wypożyczenia samochodu. W drodze powrotnej wstąpiliśmy do pakistańskiego warzywniaka, gdzie obkupiliśmy się tanio w świeże warzywa. W normalnym supermarkecie warzywa są ekstremalnie drogie, więc warto zaglądać do takich właśnie warzywniaków. W tym przypadku "dziękuję Ci Norwegio za imigrantów!" 😃 Jako, że pod wieczór przestało padać i zrobiło się fajnie, ubrałam buty do biegania i wbiegłam w las. Dobiegłam do górskiego jeziora, które powoli spowijało się mgłą. To wszystko z widokiem na wysoki (ok. 30 metrowy na moje oko) wodospad, spadający z wysokich skał. Coś pięknego. Natura rządzi!
 Warzywa. Tak niewiele, a cieszy!

W kolejnych postach relacja z pozostałych dni wyjazdu. Pozdrawiam ♥

Komentarze

  1. Świetny wyjazd ;) muszę zostać na dłużej na twoim blogu, bo chętnie poznam dalsze szczegóły ;)

    Nasze łamańce językowe przeważnie zmiatają konkurencję ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale super, że miałaś okazję na taki wyjazd, na pewno dużo ze sobą przyniósł!
    Uroczę są tam domki i super wyglądają w środku :)
    Język norweski nie jest zbyt popularny, ale w Polsce warto znać więcej niż angielski, więc fajnie.
    Ogólnie dobrze wam ustawili grafik, bo 6 godzin zajęć, więc mieliście sporo czasu dla siebie :)

    http://live-telepathically.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje z wyjazdu na kurs zdjecia piękne

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, klimatyczna jest ta Norwegia. :)
    tzanetat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. zazdroszczę pięknie tam <3
    zapraszam

    mój blog |KLIK|

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam z niecierpliwością na kolejne posty, bo sama jestem zainteresowana studiami za granicą :)

    Leyraa Blog | Shop

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku, jak super! I to wnętrze uczelni, wow!
    Mój blog ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale super! Mega pamiątkowe zdjęcia. Super, że spełniasz swoje marzenia i dążysz do celu. Życzę dalszych sukcesów!
    Pozdrawiam cieplutko xoxo
    mój blog

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam w Skandynawii podejście do natury, jej piękno i jednocześnie przemyślane nowoczesne budownictwo (osiedla, budynki...). Super, że miałaś okazję pojechać na taki kurs, poznać tyle osób, ich kulturę i pozwiedzać. Polskie łamańce często potrafią wprawić ludzi w zdumienie haha :)
    nicolestraveljournal

    OdpowiedzUsuń
  10. Już po relacji z tych kilku dni mogę stwierdzić, że wyjazd był niesamowity. Ja sama niestety nie mam talentów do języków, z oporem idzie mi nawet angielski. Niemniej super, że świetnie się bawiłaś i mogłaś pogłębić swoją wiedzę!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Widzę, że naprawdę wyjazd mega wam się udał. Taka przygoda na pewno zjednoczy was nawet po odbyciu kursu ;) Ja póki co szlifuję angielski, a do innych języków w ogóle się nie przywiązywałem. Zadziwiło mnie to, że tak dobrze znasz norweski, musiałaś naprawdę dużo czasu poświęcić na jego naukę. Gratuluję i życzę dalszych sukcesów :D

    Jeżeli interesuje cię rowzój osobisty zapraszam na mojego bloga:
    czas-topieniadz.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Galeria figur stalowych w Krakowie

Moje zamiłowanie do Muminków

🚗 Mój pierwszy samochód - Fiat 126p 🚗